Katarzyna Gärtner – polska kompozytorka, pianistka i aranżerka. Autorka takich przebojów jak: „Małgośka”, „Tańczące Eurydyki”, „Wielka woda”…
Podobno wróżka przepowiedziała twoją wielką karierę muzyczną?
– Tu nie chodzi o karierę. Wróżka powiedziała mojej mamie, że mam zająć się muzyka lub architekturą, że obie dziedziny sztuki przyniosą mi sukces.
Wybrałaś muzykę
– Mama wybrała i niestety nie dała rady upilnować mnie żebym nie budowała. Bez przerwy coś buduję i na to „zużywam” pieniądze jakie mam z muzyki.
Profesorowie z Akademii Muzycznej nie poznali się na twoim talencie, a może nie chcieli się poznać?
– Ja myślę, że byłam takim niełatwym dzieckiem, które chciało swoją drogą iść. W szkole nie wszystko jest mile widziane, zwłaszcza taki jak ja outsider w spódnicy, który biega nocami na jam session. W szkole byłam skazana na muzykę poważną, za którą nigdy nie przepadałam. Pociągała i nadal pociąga mnie muzyka rozrywkowa, blues, rock. Chyba właśnie dlatego musiały się rozejść nasze drogi.
I chyba dobrze się stało, bo trafiłaś do najbardziej liczącego się konserwatorium muzycznego w Londynie, gdzie poznałaś samego Johna Lennona
– Ja byłam stypendystką w „British Counsil” na Abbey Road czyli nie w konserwatorium tylko tam, gdzie było serce Londynu i świata. Na Abbey Road znajduje się olbrzymie studio, jedno z kilku, w których powstawały największe przeboje naszego stulecia, gdzie grali najwspanialsi, przede wszystkim nagrywali tam Beatlesi. Ja miałam szczęście ich spotkać. To oni zauważyli mnie – wyróżniałam się spośród tych wszystkich, którzy przyjechali na stypendia. Mówili do mnie: ‘Kasia z kraju białych niedźwiedzi”, pytali mnie czy u nas w Polsce po ulicach chodzą białe niedźwiedzie. Ja krzyczałam – „Nie! U nas też jeżdżą samochody, są telefony, jest muzyka tak samo dobra!” Uważam, że nasi Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni czy Niemen, gdyby mieli warunki jak w Anglii, tak samo zrobiliby wielką karierę. My nie różniliśmy się niczym od wykonawców zagranicznych poza tym, że byliśmy trochę za żelazną kurtyną. To były lata 70-te. Już Beatlesów nie było, a mi pozostał sam urok robienia rzeczy przez McCartneya, przez innych. Bywałam na takich koncertach, które zarezerwowane były tylko dla przyjaciół, gdzie się tworzyło i rejestrowało nową muzykę na oczach słuchaczy. Potem zostają w spadku po kimś takie wspaniałe niedokończone rzeczy z prób i robi się z tego nowe płyty. Jeśli chodzi o Johna Lennona to dostał ode mnie „Mszę beatową”, która była zupełnym eksperymentalnym ewenementem na tamte czasy. On doznał szoku, że coś takiego mogło powstać w Polsce.
Za granicą pracowałaś w rozgłośniach radiowych. Jak wspominasz tamte czasy?
– Powiem szczerze – próbowałam ale nie było to to, co tygrysy lubią najbardziej. Miałam jak gdyby inne plany, wolałam inaczej pracować.
Wiele lat spędziłaś poza granicami kraju, również za sprawą swojego męża
– To było krótkie małżeństwo, treściwe. Dało mi bardzo dużo do myślenia. Przede wszystkim wyniosłam z tego związku jedna podstawową wiedzę, że pieniądze szczęścia nie dają. Myślę, że dobrze zrobiłam wracając do Polski. Raz, że kocham i świetnie się czuję w polskich lasach, dwa – tęskniłam za Polską.
Podobno wróciłaś, bo się rozchorowałaś?
– Rozchorowałam się ze stresu, że nie idzie mi tak jakbym chciała
I tak zaczęła się historia z kozami
– Historia z kozami zaczęła się parę lat później. Dr Berenstein ze Szwajcarii powiedział mi, żebym kupiła kozy, że one właśnie przyniosą mi radość. Powiem ci, że lepiej hodować kozy i być szczęśliwym człowiekiem niż siedzieć na pieniądzach w złotej klatce i przestać śpiewać jak ten przysłowiowy słowik.
/Kasia ze swoimi kozami – fot. East News/
Czy twój przydomek „Chopin w spódnicy” wziął się od tego, że urodziłaś się tego samego dnia co Chopin?
– Być może, bo tak jak on urodziłam się 22 lutego. Sadze jednak, że tu chodzi o cos innego. Ktoś wpadł na pomysł, że najlepiej byłoby naśladować Chopina, który pisał na obczyźnie i używał wspaniałych wątków polskiej muzyki do których tęsknił. Ja sobie właśnie taki sposób na muzykę znalazłam przede wszystkim będąc w Londynie, żeby inaczej pisać niż tak jak się to robi na świecie, chociaż taką metodą jak się robi na świecie. To „inaczej” to są właśnie polskie rzeczy. Wtedy napisałam z Ernestem Bryllem „ Na szkle malowane”, które jest jakieś nieśmiertelne ponieważ w jednym teatrze w Bratysławie grają ten musical 28 lat bez przerwy! Pobili nawet Agathe Christie z „Pułapką na myszy”.
Twoim pierwszym znaczącym sukcesem były wyśpiewane przez Annę German „Tańczące Eurydyki”
– Rzeczywiście to był olbrzymi sukces. Pierwsze nagrody na wielu festiwalach. Miałyśmy jechać z Euredykami do Brazylii i Ania miała wypadek. Nas z Anią German połączyła wola naszego dyrektora Szurmieja, który uparł się byśmy razem coś zrobiły. I Takie dwie siły niezależne, zupełnie przeciwstawne sobie, zostały zmuszone do tego żeby razem pracować. To była ta bomba wodorowa, która dała właśnie taki napęd i taki sukces.
Jesteś autorką dużych form muzycznych m.in. wspomnianej już „Mszy beatowej”
– „Msza beatowa” była moja pierwszą płyta autorską. Została sprzedana natychmiast w 250 tysiącach egzemplarzy w samej Polsce. Była rzeczywiście wielkim sukcesem artystycznym i komercyjnym. Płyta nie dotarła na Zachód w pierwszym rzucie dlatego, że polskie władze nie zgodziły się na sprzedanie licencji Niemcom i Francuzom. „Co się odwlecze to nie uciecze” – jest takie powiedzenie i Niemcy po kilku latach wydali niemiecką wersje płyty. Ja w tej chwili robię nową wersję mszy o innym tytule ale będzie kilka części z „Mszy beatowej”. Myślę, że na to wszyscy czekamy, a wydawcą płyty będą Niemcy.
Z historią „Mszy beatowej” związana jest osoba ks. Kantorskiego
– Oczywiście! Ks. Kantorski pilotuje również tematy do nowej płyty. Jest jeszcze ks. Waldemar z radomskiej parafii św. Teresy, który tym razem daje teksty i czuwa na tym by wyszła z nich całość posiadająca jakąś filozofię. Ks. Kantorski wciąż mi pomaga, wybrał psalmy, jest jakby duchowym guru tego dzieła.
Czy to prawda, że poznałaś Papieża Jana Pawła II?
– Osobiście nie ale są ścisłe związki Ojca Świętego z rodziną Gartnerów. Gartner to moje panieńskie nazwisko, zostawiłam je sobie. Mój ojciec i jego babcia chodzili razem z Ojcem Świętym do gimnazjum w Wadowicach, moja ciocia uczyła Go gry na pianinie, grała w teatrze w Wadowicach, wszystko jest zapisane w książkach. Właśnie Karol Wojtyła zezwolił na zagranie „Mszy beatowej” w Krakowie, po sukcesie w Podkowie Leśnej u ks. Kantorskiego. Dopiero wtedy msza miała otwarta bramę i poszła w świat. Poza Podkową wszyscy bali się wystawiać Mszę na ołtarzu.
Czy jesteś osoba wierzącą?
– Oczywiście! Uważam, że jest jeden Bóg na świecie, wspólny dla wszystkich ludzi, tylko inaczej Go nazywają.
Wielkim twoim sukcesem jest „Małgośka”, która wygrała plebiscyt 80-lecia
– Bardzo ja lubię. Jest piosenką opartą na balladzie ulicznej, na korzeniach z Saskiej Kępy, z warszawskiej ulicy. „Małgośkę” zrobiłyśmy wspólnie z Agnieszką Osiecką, zaśpiewała Maryla Rodowicz i myślę, że w nas trzech była bardzo podobna energia, która dała taki rezultat. Zrobiłam teraz nową wersje tego utworu i szkoda, że Agnieszka nie może jej usłyszeć.
Może słyszy
– Może
Nowej „Małgośki” można posłuchać na twojej ostatniej płycie „Czar korzeni”. Zebrałaś na niej wspaniałych wykonawców, wielkie śpiewające gwiazdy ale są też zupełnie nowe twarze
– Na płycie śpiewa Maryla Rodowicz, Paweł Kukiz, Jacek Wójcicki, Artur Gadowski. Jeśli chodzi o nowe twarze to ja nie boję się inwestować w nowe osoby. W przypadku moich płyt zawsze tak było i będzie. Nie uważam tego za błąd, by dać szansę nowym osobom, by pomóc im w drodze na scenę, do muzyki. Nie jest łatwo dostać się do Warszawy, do studia Agnieszki Osieckiej i nagrać płytę. Niech to będzie wzór dla innych, którzy wahają się przed podobnym krokiem. Trzeba inwestować w nowych ludzi, by potem mieć takie rezultaty jak ja. Tyle wspaniałych gwiazd zaczynało na moich płytach. Tym razem mamy cudowną Aidę – Ormiankę, która od lat mieszka w Lublinie. Aida śpiewa piosenkę „Za tobą szalałam”, która jest oparta na starej balladzie kresowej znanej od Przemyśla do Lwowa. Oprócz Aidy jest Kasia Matejczyk, Andrzej Papa Gonzo, Marta Bizoń, która zaczyna utwór „Moja Europo”, jest też Max Klezmer Band, Ania Serafińska i oczywiście Ewa Szwajlik, która śpiewa „Malgośkę2000”.
📸 Kasia Matejczyk, Ewa Szwajlik, Kasia Gaertner, Aida & Ewa Sobkowicz – wszystkie w sylwestrowym nastroju w Zamku Drakuli – zdjęcie z płyty „Czar korzeni”
Jak myślisz, czy „Małgoska2000” w wykonaniu Ewy Szwajlik odniesie taki sukces jak ta wyśpiewana przez Marylę Rodowicz?
– Pozostawiam ocenę odbiorcom. Ja pisze dla ludzi, niech oni sami wybiorą wersję, której chcą słuchać. Dzięki Maryli nastąpił sukces „Małgośki” i trwa nieprzerwalnie. Nową wersję zrobiłam z dziewczyną 19-letnią i myślę, że taka próba nam się należy. Chodzi o to by kontynuować coś, co kiedyś się zaczęło.
„Czar korzeni” zbiera wspaniałe recenzje. Utwory z płyty osiągają wysokie noty na listach przebojów
– To mnie ogromnie cieszy. Powtarzam, ja tworzę dla ludzi i jeśli jakaś piosenka się podoba – odzwierciedleniem tego są listy przebojów, listy jakie dostaję od słuchaczy odkąd płyta jest na rynku, to że płyta nie leży tylko się sprzedaje – to dla mnie kompozytora prawdziwa radość i wielkie szczęście.
Na płycie „Czar korzeni” każdy znajdzie coś dla siebie
– Na pewno. Tam jest wiele stylów, wiele regionów, jest pop, blues, rock, jazz i hip hop.
Co sądzisz o polskiej muzyce?
– Polska muzyka wcale nie jest gorsza od światowej. Nie mieliśmy szczęścia przepchnąć się na rynki światowe ale myślę, że taki moment przyjdzie. Zaczyna się doceniać fakt, że każdy może ze swoją narodową nutą gdzieś wyruszyć, pokazać światu, robić coś na korzeniach z których pochodzi. To jest nasz światowy dorobek, bardzo cenny. Jest muzyka amerykańska, włoska, francuska, rosyjska, żydowska. Czesi tez mają swój styl. Kaszubi jak robiłam „Śpiewnik kaszubski” okazało się, że mają utwory podobne do celtyckiej muzyki. Jak to się wszystko wymiesza to będziemy częścią tego, co świat daje ludziom – Szczęścia!
Pracujesz nad „Testamentem Agnieszki Osieckiej”
– Agnieszka zostawiła mi dużo tekstów niemniej jednak przez te trzydzieści lat wspólnej naszej pracy mam zasoby tekstowe, które kiedyś odłożone, bo nie miałam pomysłu na ich opracowanie, odgrzebuje, wyjmuje z szuflad i pomysł się pojawia. Kartki są czasami bardzo pożółkłe.
Jesteś pracoholikiem?
– Ależ skąd! Ja żyję w ciągłym relaksie! Muzyka sprawia mi przyjemność, to dlaczego nie mam sobie pobrzdękać? Uwielbiam gdy przyjeżdżają moi kochani przyjaciele, siostrzeniec wyciąga gitarę i zaczyna się – razem gramy, próbujemy i mamy utwór!
Prowadzisz aktywny tryb życia, dużo koncertujesz, często podróżujesz, a przy tym pięknie wyglądasz, wciąż młoda, atrakcyjna i niejedna dziewczyna mogłaby pozazdrościć Ci figury. Jak to robisz, że tak znakomicie wyglądasz?
– Właściwie nic takiego nie robię. W domu mam kozy. Jak ktoś chce się dobrze czuć niech głaszcze kozy, pije mleko kozie. Każdy może sobie zafundować kozę, która wszystko zje, wszędzie będzie mieszkać. Znam osoby, które ode mnie kupiły kozy i teraz z nimi mieszkają w bloku, na kanapie.
To cały sekret by dobrze się czuć i wspaniale wyglądać?
– Można mieć sadzawkę lub dużą balię i skakać do zimnej wody. Następna rada – trzeba mieć samych przyjaciół wokół siebie, ani jednego człowieka który jest zawistny, zazdrosny i nie lubi ciebie.
A jak ustrzec się przed takimi ludźmi? Zdarza się, że z dnia na dzień ktoś kogo uważałaś za przyjaciela staje się wrogiem.
– Jeśli wysyła się wibracje pozytywne, no to jak będzie wyglądał taki który jest na nie? No nie da rady, roztopi się! I jeszcze jedna rada – niczym się nie przejmować. Człowiek szczęśliwy ma wszystko, wszystko do niego przyjdzie. To cała recepta na sukces, na młodość, na ładny wygląd, na radość.
Co robisz w wolnych chwilach?
– Buduje, wciąż buduję.
Masz na myśli śliczny zameczek, który stopniowo rośnie u Ciebie w Końskich?
– To nie zameczek, raczej dom, tylko ja lubię taki stary styl. Dom stoi w lesie gdzie wspaniale się czuję. Mogę głośno grać i nikomu to nie przeszkadza. Ten dom jest poświęcony muzyce, tam zbuduje studio, małą scenkę w ogrodzie i dużo ławek dla przyjaciół. W tej chwili odbywają się tam nasze próby, spotkania pod wierzbą, pijemy kozie mleko. Jeśli jesteś szczęśliwym człowiekiem i cieszysz się szczęściem, to musisz ta radość dzielić z innymi.
Do szczęścia każdej kobiecie potrzebna jest miłość. Jaki jest twój ideał mężczyzny?
– Taki, który kocha!
Czy uważasz, że w obecnych czasach jest szansa na prawdziwą miłość?
– Ależ oczywiście! Przecież ludzie nie zmienili się od początku świata. Ludzie są niewinni, winny jest ten pęd nie wiadomo do czego. No ile możemy mieć samochodów, w ilu domach naraz możemy umieścić swoja skromną osobę, ile możemy zjeść? Znam osoby, które mają wielkie szafy, a w nich 500 par butów! No po co to? Nie lepiej mieć piękną łąkę, kozę która daje mleko i dużo miejsca na miłość?
Czy Ty jesteś osoba szczęśliwą?
– A nie widać tego?
A co z twoją drugą połową?
– Myślę, że ona już jest i czeka! Robi tup tup tup i jest pewnie za moimi plecami!
To odwróć się za siebie!
– Na razie przede mną kolejna płyta
I jeszcze następna…
– Zobaczymy! 😉
To jest prawdziwa artystka! Fajnie się czyta 🙂
Bardzo niedoceniona Artystka! Tylu artystom pomogła, tyłu wylansowała, że wspomnę tylko o Maryli Rodowicz. Trochę smutne, że gdy się spalił dom Pani Kasi, ona sama przeszła udar, nie bardzo Ci artyści pomogli, a przecież mogli i nawet powinni. Ale to normalka u nas, że nie docenia się prawdziwych artystów, za to wychwala i lansuje badziew. Pozdrawiam Panią Kasię i jej męża Pana Kazimierza Mazura!
Mądre słowa