📸 Dorota Nowakowska
Na jedną z prób do Festiwalu Mody East Fashion, jakie odbywały się w Teatrze Muzycznym w Lublinie, wpadła Joanna Gierak z magazynu Moda i Uroda24.PL i oto efekt naszego spotkania… 😉
Teatr Muzyczny w Lublinie, ostatni sierpniowy wtorek, późne popołudnie. Trwa próba modelek i modeli, którzy wystąpią w pokazach Międzynarodowego Festiwalu Mody EAST FASHION w Lubelskim Centrum Konferencyjnym i Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. – Raz, dwa, trzy, cztery; raz, dwa, trzy, cztery – pokrzykuje Ewa Sobkowicz w jednej część sali. – Raz, dwa, trzy, cztery, stoisz; a ty: raz, dwa, trzy iii… obrót – komenderuje w innym kącie Alan Sobkowicz. Ewa i Alan – choreograf i jej asystent, a prywatnie mama i syn, przygotowują układy choreograficzne do galowych pokazów. Pracują razem nie po raz pierwszy – przygotowywali m.in. modeli i modelki z niepełnosprawnością do pamiętnego pokazu „Chwilo trwaj”.
Wpadliśmy popatrzeć, jak pracują zawodowcy, a przy okazji wypytać, jak wyglądają przygotowania do festiwalu. Poznajcie choreografów EAST FASHION.
REDAKCJA: Co zobaczymy na gali inaugurującej festiwal EAST FASHION?
EWA SOBKOWICZ: Zdradzę tylko, że przygotowujemy coś wyjątkowego. Chcemy, żeby każda kolekcja miała określony charakter – nie tylko ten nadany przez projektanta, ale także za sprawą choreografii pokazów. Mówi się wprawdzie, że modele i modelki są tylko po to, żeby pokazać „ciuchy”, ale my chcielibyśmy, żeby Catwalk Models pokazali też siebie.
ALAN SOBKOWICZ: Poszczególne pokazy nie będą zwykłym przejściem i prezentacją kolejnych kreacji, ale swego rodzaju etiudami aktorskimi, „scenkami” nawiązującymi do charakteru kolekcji. Widać to zwłaszcza w układach choreograficznych do pokazu Małgorzaty Ewy Czernik…
EWA: Nie zdradzajmy wszystkiego. Tematem gali jest „iluzja”, a my chcielibyśmy, żeby również choreografia oddawała wyjątkowy charakter pokazów. W końcu to Międzynarodowy Festiwal Mody EAST FASHION!
No dobrze, w takim razie porozmawiajmy o tym, jak wygląda wasza praca… To próby, czy treningi?
EWA: Trudno powiedzieć (śmiech). Ćwiczymy układy, kroki, rytm, więc próby. Jednak wiele modelek i modeli trafiło do nas z castingu. To piękni, utalentowani młodzi ludzie, ale czasami musimy zaczynać od podstaw – i wtedy zaczyna się intensywny trening, na przykład chodzenia w szpilkach. Przygotowujemy się także do walki z tremą, która przed tak wielką widownią może dopaść każdego.
Jak wyglądają takie przygotowania?
ALAN: Na przykład tak, że wybieram parę i wyznaczam im role: „Ty jesteś gangsterem, a ty dziewczyną gangstera. Poczujcie się jak maczo i wamp”. Czasami to działa od razu, ale często trzeba dłużej poćwiczyć, żeby „zaskoczyli”, przestali zastanawiać się, czy przypadkiem nie wyglądają śmiesznie i zaczęli po prostu bawić się swoimi nowymi wcieleniami.
EWA: Młodzi ludzie, a zwłaszcza dzisiejsi młodzi ludzie, mają niewiele dystansu do siebie. Sama od dziecka byłam bardzo wstydliwa, ale jako modelka bez oporów robiłam różne dziwne „akrobacje”, jeśli choreografia tego wymagała. Nie jestem pewna, czy dzisiejsze młode pokolenie dałoby się na coś podobnego namówić. Za bardzo boją się „ośmieszenia”.
ALAN: Bo wszyscy od dziecka im powtarzają: „Nie rób tego, nie rób tamtego”… Takie wychowanie zabija w człowieku „wewnętrzne dziecko” i wszelką inwencję.
A’propos inwencji… skąd czerpiecie pomysły na układy choreograficzne i czyje pomysły częściej „wygrywają”?
EWA: Staramy się wspierać…
ALAN: … albo konstruktywnie kłócić.
EWA: No tak, czasami się kłócimy. Inspiracja płynie z wielu źródeł. Czasami są to kreacje projektantów, które podsuwają ciekawe pomysły, wiele zależy także od modeli – od tego, na co ich stać i jakie sami mają pomysły na siebie. Oczywiście sami też staramy się być maksymalnie kreatywni.
ALAN: Kiedy wpadnę na jakiś pomysł, najpierw negocjuję go z głównym choreografem – czy to przejdzie, czy może się udać. Jeśli tak – to ćwiczymy, dopracowujemy pomysł, dokładamy nowe elementy… Bardzo lubię, kiedy także modele dodają coś od siebie. Ułożenie wyjścia kilkunastu lub kilkudziesięciu osób, które biorą udział w pokazie, jest dość skomplikowane i bardzo pomaga, kiedy modele sami obserwują to, co dzieje się na wybiegu, proponują elementy, w których dobrze się czują.
EWA: Dlatego szukamy ludzi, którzy nie tylko fajnie wyglądają, ale też mają „pazur” i mogą dać coś od siebie. Jeśli chodzi o przygotowanie występu, to na pewno Alan lepiej ode mnie liczy kroki, no i bardziej się go słuchają, zwłaszcza dziewczyny (śmiech). Sama widziałaś: ja policzyłam – posypało się, Alan policzył – i wyszło.
Z tego, co słyszałam, nie tylko modele słuchają Alana, ale nawet aktorzy…
EWA: To prawda, Alan prowadzi warsztaty teatralne dla grup studentów Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy, gdzie obecnie sam studiuje. Dostał nawet podziękowania od koleżanki ze szkoły…
ALAN: To nieoficjalne warsztaty, ale mamy zgodę uczelni, często też pytam o zdanie moich profesorów. Chodziło o to, żeby rozwijać się aktorsko. Na naszym wydziale główny nacisk kładzie się na śpiew. Większość mojej grupy nie miała wcześniej nic wspólnego z aktorstwem, a wielu przyszłych śpiewaków uważa, że jest im ono niepotrzebne. To wielki błąd, bo reżyserzy spektakli operowych także wymagają warsztatu aktorskiego.
Na warsztaty może przyjść każdy. Zaczęło się od trzech osób. Wiadomość poszła dalej, ludzie zaczęli się interesować i zrobiła się „mała” grupka. Ćwiczymy i rozwijamy to, co robiliśmy na zajęciach. Doprecyzowujemy, wprowadzamy dodatkowe elementy… Staram się otwierać koleżanki i kolegów, pokazywać, że zawsze da się z siebie więcej „wycisnąć”, więc… czasami robimy różne dziwne rzeczy.
Na przykład?
ALAN: Na przykład jedno z ćwiczeń, od których lubię zaczynać zajęcia, wygląda tak: wszyscy leżą i słuchają muzyki, a ja wydaję im różne komendy. Mówię np.: „Jesteś drzewem, zaczynasz się rozwijać na wiosnę; pojawiają się liście, pączki, zakwitają kwiaty…”. Wszyscy starają się „poczuć drzewem”, zobaczyć i zaprezentować je na swój własny sposób. Drzewo to gałęzie, liście, czasem owoce, ale wielu z nas ma własne skojarzenia z nim związane – kojący szum drzewa rosnącego za oknem pokoju z dzieciństwa, domek na drzewie, najpyszniejsze w życiu jabłka albo to, że kiedyś z drzewa spadliśmy. Takie abstrakcyjne ćwiczenie pomaga rozwijać wyobraźnię i ponownie obudzić w sobie „wewnętrzne dziecko”, które jest niezbędne w pracy w teatrze. Jednocześnie można otworzyć się na innych i pozbyć tremy. Zapomina się wtedy, że wokół są inni i że… może im się wydawać dziwne to, co robimy.
Jeszcze nie nazwałbym tego profesjonalnym warsztatem, ale w tym roku chcemy zacząć „bawić się” trochę bardziej poważnie, na scenariuszach albo wierszach i wreszcie zacząć wystawiać przedstawienia.
Wybierałeś się na studia aktorskie, trafiłeś na wydział wokalno-aktorski, a z naszej rozmowy wnioskuję, że myślisz też o reżyserii… Jak w przyszłości będę przedstawiać Alana Sobkowicza, jeśli zgodzi się na wywiad?
ALAN: Ale żart… oczywiście, że się zgodzi. Zawsze myślałem o aktorstwie; niestety, nie dostałem się do szkoły teatralnej, choć za każdym razem docierałem do finałowego etapu rekrutacji. Skończyłem Studium Aktorskie Lart Studio w Krakowie, a teraz od dwóch lat na Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy poznaję operę. Przyznam, że wciąż jest to dla mnie coś nowego. Czasami mnie pozytywnie zaskakuje, ale na ogół idzie mi z trudem, a często… niestety nudzi. Na szczęście jestem basem, a basy w operach zwykle fajnie brzmią, no i mają ciekawsze role, często czarnych charakterów. Może po skończeniu szkoły zmienię zdanie, ale teraz bardziej „kręci” mnie musical. Interesowałem się nim, od kiedy pamiętam.
EWA: Zawsze marzył o kocie Ram Tam Taggherze z „Cats”.
ALAN: O reżyserii zacząłem myśleć w tym roku. Na razie planuję przygotować ze swoją grupą jakiś spektakl i zobaczymy, jak to wyjdzie. Chciałbym zrobić spektakl na podstawie wierszy Kazimierza Hoffmana. Myślałem też o „Tangu” Mrożka, Słowackim i Mickiewiczu. A w przyszłości może jakiś własny scenariusz… Ale wszystko po kolei.
A telewizja?
ALAN: Telewizja… tak średnio. Fajnie byłoby pewnie zagrać w jakimś filmie, ale… w telewizji wszystko można „dograć”, poprawić i nagrać „na wieki” – inaczej niż w spektaklu teatralnym, który jest niepowtarzalny. Aktor może wyjść na scenę tysiąc razy i za każdym razem zagrać inaczej.
EWA: Ale gdyby zaproponowali mu nowego „Wiedźmina”…
ALAN: Wiedźmina – oczywiście! Uwielbiam Andrzeja Sapkowskiego i nad taką propozycją nie zastanawiałbym się długo.
A mama nie wolałaby, żeby syn miał jakiś inny, „poważny” zawód?
EWA: Przeciwnie, zawsze starałam się wspierać Alana w jego marzeniach o aktorstwie i muzyce. Sama chciałam być aktorką i to marzenie nigdy do końca mnie nie opuściło – nawet niedawno występowałam w teatrze Enigmatic, gdzie czułam się jak ryba w wodzie. Niestety, po szkole nie odważyłam się pójść do szkoły teatralnej. Wybrałam „rozsądnie” dziennikarstwo i komunikację społeczną, a teraz żałuję. Dlatego nie chciałam, żeby Alan kiedykolwiek żałował, że nie spełnił swoich marzeń. W dzieciństwie miał pianino; potem „zmieniło mu się” na gitarę – więc ją dostał…
ALAN, „ponuro”: A ja tak naprawdę zawsze chciałem perkusję!
Myślę, Ewo, że tak znów wiele Cię nie ominęło. Byłaś modelką, scena też nie jest Ci obca, no i… pracujesz w Teatrze Muzycznym w Lublinie.
EWA: No tak, masz rację. Jako modelka należałam do grupy „Famletek” (grupa reklamowa Femmelette przy TVP Lublin – red.). Prezentowałyśmy bardzo artystyczne kolekcje. Jolanta Szala miała w Lublinie galerię Czad, a w niej naprawdę czadowe ubrania. Ubierali się u niej artyści z całej Polski, między innymi Beata Kozidrak.
Wybiegiem była często scena, a układy choreograficzne były bliskie aktorskim etiudom. Skończyłam nawet specjalny kurs w Warszawie, gdzie szkoliłam się u najlepszych. Pieczę nad całością sprawowała Elżbieta Czaplejewicz. Modelingu uczyła mnie Małgorzata Niemen, a choreografii Jarosław Szado. Na zajęciach aktorskich z Krzysztofem Mielańczukiem trzeba było na przykład wyobrazić sobie, że jest się wybranym gatunkiem ptaka – od jajka, poprzez naukę latania, do dorosłości. Oczywiście byłam wróbelkiem.
Miałyśmy też zajęcia z pantomimy, z baletu, aerobic… To była ciężka harówka. Zanim wypuścili nas na wybieg, przez trzy miesiące wylewałyśmy z siebie siódme poty. Z około setki po pierwszych zajęciach zostało nas trzydzieści, a w końcu uformowała się grupa siedmio- ośmioosobowa. Za to potem, kiedy w Kownie pokazałyśmy układ „Manekiny”, inne modelki natychmiast zapragnęły nas naśladować. Ale nie miały takiego przygotowania, żeby na wybiegu przekonująco naśladować zachowanie mechanicznych lalek.
Zastanawiam się, czy manekiny pasują do iluzji…
ALAN: Z pewnością na gali EAST FASHION nie zabraknie ciekawych opowieści i dobrego widowiska…
EWA: No dobrze, zdradzę jeszcze, że podczas gali oboje z Alanem wystąpimy także w roli modeli. Dla mnie szczególnym wydarzeniem będzie z pewnością pokaz guru polskiej mody, Jerzego Antkowiaka, bo jego kreacje zaprezentuje grupa Femmelette w składzie: Iwona Komor, Małgorzata Muda, Agnieszka Szczurowska i ja. To wielkie wyróżnienie i niesamowite przeżycie, a zarazem podróż sentymentalna, bo z Jerzym Antkowiakiem pracowałyśmy już przy programie „Złoty Wieszak”, produkowanym przez TVP Lublin.
I nie wyciągniesz od nas już nic więcej na ten temat, bo zepsujemy niespodziankę! Na pewno nie będzie to zwykły pokaz. Chcemy, żeby modele pokazali, na co ich stać, także aktorsko, a nie tylko zaprezentowali kolekcje. Zobowiązuje nas do tego też miejsce – w Centrum Spotkania Kultur mamy wielką scenę i musimy po prostu coś na niej zagrać.
Nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na gali EAST FASHION.
zdjęcia: archiwum Ewy Sobkowicz; zdjęcia z gali East Fashion: Ewa Durakiewicz-Wartacz
Super! Brawo! Gratuluje! Pozdrawiam! 🙂
Gratuluję Syna przystojnego i utalentowanego